środa, 8 lipca 2015

3. a wtem pomoc nadejdzie

Muzyka - kliknij.

    Pierwsze kilka dni po porwaniu Bradleya były dla Silvany bardzo bolesne. Nie żyła, a egzystowała. Wzięła nawet urlop w pracy, co znaczyło, że kostnica przez ten czas musiała być przeniesiona do tej równoległej - w szpitalu Chorób Płuc. Szef chyba musiałby sobie wyczarować drugiego koronera, który zniesie zapach zimnych ciał. Podczas wolnego czasu praktycznie nie wychodziła z łóżka. Ciągle sprawdzała telefon w nadziei, że oprawca odezwie się z chęcią okupu. Nie chciała zasypiać, gdyż bała się snów o Bradleyu. Jego widok, nawet jako zjawy, jeszcze bardziej by ją pogrążył. Jednak któregoś z pochmurnych dni wybrała się na komisariat, jakby naiwnie myśląc, że tam go zobaczy.
Naciągnęła na głowę kaptur i zbiegła po schodach do wyjścia z mieszkania. Pchnęła szklane drzwi, po czym skierowała się do samochodu. Podczas kilkunastu minut drogi słuchała wyłącznie chlapania wody pod kołami. Kiedy już znalazła się przy biurku Bradleya, miała ochotę wybiec z posterunku. Jego przyjaciele traktowali ją jak wdowę, wszyscy powoli tracili wiarę w to, że mężczyzna wróci. Otworzyła szufladę, w której znajdowała się koperta z listem zaadresowanym do niej. Drżącymi dłońmi podniosła go i przyglądała się starannemu pismu ukochanego. Przejechała palcem po czarnej czcionce, hamując napływające do oczu łzy. Czym prędzej wpakowała się do samochodu i skierowała ku mieszkaniu. Tam powoli odpakowała korespondencję. Zanim odłożyła kopertę na bok, powąchała ją. Przesiąknięta była zapachem Bradleya.

20 luty 2015
Najukochańsza, 
zawsze chciałaś, bym pisał do Ciebie listy. Robię to nieco później, lecz doceń, że w ogóle to zrobiłem. Dzisiejszego dnia odkryłem w sobie kolejną warstwę romantyzmu, który dopiero przy Tobie zaczął rozkwitać. Nikogo tak nie kochałem i nigdy nie pokocham. 
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz ujrzałem Cię w kostnicy. Muszę przyznać, że to dość niecodzienne - widzieć tam kobietę. Stary Nicholson chyba zaczął się dusić tym przyjemnym zapachem rozkładu. I tak oto zostałaś tam sama, a ja pojawiałem się częściej, choć wcale nie było to konieczne. Odbierałem ciała, mimo że nikt na to nie nalegał. Mieliśmy od tego innych ludzi, ale ja przychodziłem oglądać Ciebie. Twoje rude włosy spływały kaskadą na twarz zmarłego, kiedy pochylałaś się, sprawdzając jego źrenice. Nadawały kontrastu temu blademu miejscu. To właśnie uwielbiałem. Pomalowałaś mój szary świat na każdą z możliwych barw. 
Pamiętasz Nasz bal? Kiedy zaprowadziłem Cię do restauracji, by zasmakować po raz pierwszy Twych słodkich warg. Cały wieczór myślałem o tym, jak bardzo chciałbym znaleźć się blisko Ciebie. Otwierać rano oczy i widzieć Ciebie - zaspaną, niepomalowaną, z roztrzepanymi włosami. Teraz mogę upajać się tym obrazem nieustannie. Dziękuję, że mi na to pozwoliłaś. 
Gdybyśmy spotykali się dłużej także nie mógłbym się Tobą nacieszyć. Jesteś jak zabawka, którą najpierw ogląda się przez witrynę sklepu, a następnie oddaje wszystko, by ją dostać. A gdy ma się ją w posiadaniu - nie chce podzielić się nią z nikim.
Kiedyś powiedziałaś, że pachnę jak słońce. Nadal nie wiem, co to oznaczało, ale zapewniłaś, że to zapach nieba. Najprzyjemniejszy na świecie. Od Ciebie natomiast emanuje światło. Niesamowicie mocne i, gdyby mogło, przebiłoby nawet ściany. 

Podniosła się z fotela, na którym siedziała, kładąc ostrożnie list na szklanym stole, jak gdyby bała się tego, że rozpadnie się w proch przy mocniejszym dotyku jej palców. Zaświeciła lampkę, pociągając za sznurek zwisający z jej abażuru. Wyjęła z barku butelkę, otwartego już, wina. Pociągnęła łyk cieczy, która momentalnie rozgrzała przełyk rudej. Ponownie chwyciła śnieżnobiałą kartkę zdobioną pismem Bradleya. 

Ani przez moment nie żałowałem, że stałaś się dla mnie najbliższa. Pozwoliłaś mi się rozwinąć, zarówno zawodowo, duchowo, a nawet fizycznie. Biłaś mnie swoimi małymi piąstkami po brzuchu, co miało oznaczać natychmiastową wizytę na siłowni. Mówiłaś, że gliniarzowi nie wypada być grubym, bo musi biegać za przestępcami. Twoja obecność w moim życiu powodowała, że deszczowy dzień potrafił być dla mnie tym słonecznym. 
Nie zapomnę tego wieczoru, kiedy stałaś we framudze drzwi z założonymi rękami. Patrzyłaś na mnie swoim morderczym spojrzeniem, w dłoni ściskałaś moją granatową marynarkę. Zapytałem, co się stało, a Ty pierwszy raz na mnie nakrzyczałaś, pamiętasz? 

- Co to ma znaczyć?! Dlaczego Twoje ubrania pachną inną kobietą?! - głos Silvany roznosił się echem po przestronnym mieszkaniu. 
- Pokaż mi to - mruknął brunet. Między brwiami pojawiła mu się zmarszczka, która znaczyła, że bardzo mocno się nad czymś zastanawiał. Jednak jego zazwyczaj spokojny ton ciągle brzmiał nienaruszenie. 
Kobieta rzuciła w niego marynarką i przypatrywała się srogim wzrokiem na wszystkie jego ruchy. On przyłożył ubranie do nosa. Chwilę później rozległ się jego gromki śmiech, usta otworzyły się, ukazując rząd równych, białych zębów.
- Z czego Ci tak śmieszno? Zdradzasz mnie? Bradley, przyznaj się! - w oczach rudowłosej zabłysnęły łzy. Była poirytowana zachowaniem mężczyzny i w myślach bluzgała na niego jak wariatka. 
- Pomyliłaś płyn do prania z Twoim szamponem - wyjąkał przez kolejne salwy śmiechu. - Czy Ty tego nie czujesz? Jak nie czujesz wszędzie trupa to znów inną kobietę - uniósł ręce ku niebu, wypuszczając z nich marynarkę, która upadła na ciemne panele.

Nigdy nie pomyślałbym, żeby Cię zdradzić, więc skąd w Twojej głowie jawił się ten pomysł? Nie pragnąłem innej tak jak pragnę Ciebie. To nieokiełznana potrzeba Twojej obecności działa na mnie lepiej niż niejeden narkotyk. 
Nasza miłość nigdy nie raniła. Nie pozostawiała blizn, bolesnych śladów. Od pierwszych wspólnych chwil czułem, że jesteś właśnie Tą. I wiem, że czułaś to samo, a ukrywanie uczuć wcale nie wychodzi Ci tak dobrze jak uważasz.

Tyle słów niewypowiedzianych, lecz jedno najważniejsze. Kochać Cię będę aż do śmierci.
Twój na zawsze Bradley
♣ ♣ ♣

List, który przeczytała przed kilkoma dniami obudził ją lepiej niż wiadro zimnej wody. Wiedziała, że Brady byłby niepocieszony tym, że opuściła przez niego pracę. W końcu chciał dla niej jak najlepiej i niejednokrotnie powtarzał, że bycie policjantem niesie pewne konsekwencje. Pewnego dnia, kiedy go zabraknie, dziewczyna musi dalej ciągnąć swoje życie. Nie oglądać się za siebie, bo on wtedy nie będzie za nią szedł.
Na początku marca ponownie zagościła w biurze koronera, lecz widok, który tam zastała zdumiał ją. Podziemne pomieszczenia wręcz lśniły, a zapach martwych ciał przytłoczony został przez brzoskwiniową mgiełkę. Położyła torbę na starym drewnianym krześle. Kiedy podniosła wzrok, by po raz kolejny przyjrzeć się strefie jej pracy, ujrzała dwie sylwetki wychodzące z jasnej kuchni. 
- Dzień dobry! - wykrzyknęła drobna blondynka, podbiegając do Silvany z wyciągniętą ręką. Ruda uścisnęła jej dłoń, uśmiechając się delikatnie. - Jestem... Jesteśmy tutaj nowi. Pod twoją nieobecność ktoś musiał zajmować się niemym towarzystwem. Nazywam się Helena Blau i bardzo miło mi Cię poznać. 
Nim zdołała się odezwać, podszedł do niej mężczyzna z gęstą, ciemną brodą, przez którą dostrzegła jego malinowe usta wykrzywione w przyjaznym uśmiechu. 
- Helen, nie bądź aż tak wylewna. Wystraszysz koleżankę, a i tak nie mamy zbyt wielu znajomych - skarcił blondynkę, ściągając groźnie brwi. W ułamku sekundy ponownie zmienił mimikę twarzy, tym razem patrząc na Silvanę. - Mnie na imię Eric Lachance. Jestem Włochem, lecz to pewnie zauważyłaś po moim szatańskim ubarwieniu włosów. Moja przyjaciółka to Niemka. Jesteśmy bardzo światowi, ale z tego co słyszałem to ty masz w sobie francuską krew.
Pierwszy raz od kilku tygodni zaśmiała się szczerze. I ten śmiech wypełnił podziemia niczym uderzający piorun. Dwójka nowych koronerów spojrzała po sobie, unosząc lekko brwi. Silvana zauważając ich zdziwienie, nieostrożnie opadła na krzesło. Spod jej płaszcza wystawał skrawek granatowej koszuli w kratkę, która zapięta była pod samą szyję. Odpięła jeden guzik, po czym odezwała się do towarzyszy.
- Wybaczcie. Tak długo byłam tutaj sama, że zapomniałam jak inni ludzie potrafią być zabawni - uśmiechnęła się szeroko, na chwilę zostawiając wszystkie strapienia. - Och, zapomniałabym! Przyniosłam śniadanie. Jedliście już coś?
Zanim zdążyli odpowiedzieć, ruda poczęła wyjmować z torebki papierowe opakowania z ciepłymi bułkami, które kupiła w piekarni kilka minut wcześniej.
- Coś czuję, że nasza współpraca będzie owocna - zauważył Eric, chwytając pieczywo do ręki. Wepchnął je sobie do buzi z zadziwiającą prędkością, na co obie kobiety zareagowały gromkim śmiechem.

♣ ♣ ♣

- Co w tych podziemiach tak głośno? - komisarz Mazzanti wystawił głowę z windy, pchając przed sobą metalowy wózek ze znaną koronerom zawartością.
Zdziwił go widok Silvany. W dodatku z dwójką roześmianych osób, które zapychały sobie usta kawałkami bułek. Gregory nie przypuszczał, że ruda tak szybko wróci do pracy. Jednakże nigdy nie uważał ją za słabą kobietę, która trwa w melancholijnym nastroju przez większość dni w roku. Była twarda, co najbardziej odzwierciedlały jej oczy.
Nie namyślał się o tym zbyt długo, bo po chwili oblężony został przez całą trójkę ''trupich lekarzy'', jak jął ich nazywać.
- Co dzisiaj nowego? - pierwsza odezwała się Bouvier.
- My pana jeszcze nie znamy, komisarzu. Ja jestem Helena, a to...
- Eric - przerwał blondynce wysoki szatyn, wyciągając ku Mazzantiemu opaloną dłoń.
- Chryste! - wykrzyknął komisarz, któremu zaczynał udzielać się nastrój obecnych w biurze osób. Uścisnął podaną mu rękę i przedstawił się, po czym przeczesał swoje jasne włosy palcami. - Czy nikt nie raczy poczęstować mnie bułką? Wszyscy tak zajadacie, a ja nie miałem nic w ustach od śniadania.
- Śniadanie jadłeś godzinę temu? - spytała panna Blau, unosząc wesoło brwi.
- A niech Was, przejrzeliście mnie - udając urażonego, Gregory spuścił wzrok w dół. W akompaniamencie kolejnej salwy śmiechu, chwycił rumianą bułkę i zanim ktokolwiek zdążył się odezwać włożył ją sobie do ust.
♣ ♣ ♣

Sielankowy nastrój w prosektorium trwał aż do samego wieczora. Nawet sam Mazzanti spędził tam kilka godzin, wcale nie spiesząc się do pracy. Tłumaczył się, że od dawna miał dostać urlop, dlatego te wolne chwile mu się należą, ot co. 
Przywiózł koronerom ciało z wypadku samochodowego, który ani nie zajeżdżał morderstwem, ani nawet samobójstwem. Eric oszacował zwłoki jako zwykłe i nie palił się do robienia sekcji, której w końcu podjęła się drobna blondynka. Nie odnalazła nic poza zmiażdżoną wątrobą i poszatkowanymi nerkami. Następnie wraz ze swoim włoskim towarzyszem zajęła się wypełnianiem przymusowej dokumentacji. Wtedy Gregory podniósł się z krzesła i ruszył w stronę windy, wcześniej żegnając się z kompanami. Silvana podbiegła do metalowych drzwi, które nieśpiesznie się zasuwały i włożyła między nie stopę. Chwilę później znalazła się obok komisarza. 
- Musimy porozmawiać, Mazzanti - przycisnęła guzik z napisem "Parter". Winda powoli ruszyła ku górze, wydając przy tym osobliwe dźwięki.
- Wiedziałem, że do mnie przyjdziesz, Bouvier - mówił powoli, grzebiąc jednym palcem w zębach. Nie zabrakło ich klasycznego zwracania się do siebie po nazwiskach. Ponoć miało to dobry charakter, lecz zazwyczaj zależało od sytuacji, w której się znajdowali. 
- Żadnych wieści od Bradleya? 
- Żadnych - odpowiedział, nie spuszczając jej z oczu. Górował nad nią kilka centymetrów, dlatego musiał schylić, zazwyczaj dumnie uniesioną głowę. 
- Widzę, że zająłeś jego stanowisko - zaznaczyła, dotykając palcem błyszczącej odznaki na jego piersi. 
- On tego chciał. Tak zresztą zapisał w umowie "co by było gdyby". Gliniarze dość często piszą coś takiego, lecz zazwyczaj w żartach i po kilku piwach. Brady mówił jednak poważnie. Pytałem kilka razy, ale po dziewiątym wycedził, żebym nie zawracał mu głowy, bo kiedyś mi za to nieźle przyfasoli. 
Uśmiechnęli się oboje, wyobrażając sobie Bradleya, kiedy komunikował te zdania z typowym dla niego poważnym tonem. 
- Bouvier - barwa głosu mężczyzny zmieniła się na bardziej delikatną. Łagodnie położył dłoń na ramieniu dziewczyny. - Pomogę Ci. 
Winda otworzyła się. Gregory ruszył korytarzem ku wyjściu, nie oglądając się na oniemiałą Silvanę. Patrzyła na jego oddalającą się sylwetkę, dopóki drzwi ponownie się nie zamknęły.

▬▬ ♣ ▬▬
Od autorki: Rozdział stosunkowo długi, ale mam nadzieję, że się spodobał. Nie poruszyłam w nim jednak tematu wiadomości sms, lecz dołączę go do kolejnego rozdziału poświęconego właśnie Bradley'owi. Żeby już tak bardzo się Wam nie mieszało :) Tak, teraz taka dobra, a dwa miesiące prawie jej nie było. Wyjaśniłam jednak wszystko w poprzednim poście i mam nadzieję, że winy rozgrzeszone. Teraz czas na... OPINIE! Możecie także wyrazić się o nagłówku, który sama stworzyłam. Tamten, nie ujmując szabloniarce, był nieco smutny. Ten trochę żywszy i jakby jesienny. 

6 komentarzy:

  1. Rozdział wspaniały,chyba nawet podoba mi się bardziej niż wcześniejsze! Najmocniej przykula moja uwagę taka poetyckosc Twojego stylu,szczególnie w liście :-) i świetna scena w prosektorium,wprowadza trochę swojskosci:-) ale muszę przyznać,że poprzedni szablon podobał mi się bardziej,ten też jest ładny,ale tamten według mnie jakoś bardziej pasował do klimatu opowiadania:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie zostało nominowane na najlepszy Blog Miesiąca Lipiec. Ankieta do głosowania znajduje się na stronie głównej naszego spisu lub pod linkiem: http://sonda.hanzo.pl/sondy,249202,zKY8.html
    Więcej informacji na naszym spisie w zakładce "blog miesiąca".
    Pozdrawiamy, załoga spisfanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Już się doczekać nie mogę kontynuacji, to jest boskie z trzema wykrzyknikami ♥ pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział pojawi się kiedy Aranel odda mi zbetowany tekst :) Nie wiem do końca w jakim terminie, ale czasu nie marnuję i piszę rozdział piąty.

      Usuń
  4. Wpadłam tutaj dzisiaj i postanowiłam przeczytać. Tym bardziej, że zachęcił mnie napis na belce;D Uwielbiam wszelakie sprawy kryminalne i porwanie funkcjonariusza zdecydowanie uderzyło w moje gusta. Czytałam z ogromnym zainteresowaniem, a Twój styl bardzo mi się spodobał. Mam tylko jedną uwagę... na początku rozdziału pisałaś, że prosektorium zostało zamknięte, bo ona odeszła. Moim zdaniem nie jest to możliwe i realne, bo w takiej sytuacji zaraz sprowadzono by kogoś innego. Ludzie ciągle umierają, w dużych miastach zabójstwa, samobójstwa i ogólnie śmierci zdarzają się bardzo często, więc prosektorium MUSI być czynne. No i na szczęście uratowałaś sytuację dalszą częścią, w której pojawiają się Ci zastępcy. Swoją drogą może być z nimi ciekawie;D
    Niepokoi mnie natomiast jedna rzecz... mężczyzna nigdy nie pisał listów, nagle napisał i schował do biurka. Powiedział koledze, by zajął jego miejsce i kilkukrotnie to potwierdził. Jak dla mnie to wygląda tak jakby był świadom tego porwania i się go spodziewał.
    Podobał mi się również ten list. Był taki... śmieszny w swoim romantyźmie;D Śmieszyło mnie to, jak słodko pisał o jej włosach opadających na ciało trupa, o tych spotkaniach między ciałami i tak dalej. No cóż, dla każdego co innego jest piękne;D
    Pozdrawiam! ;**

    A jeśli masz ochotę to zapraszam do siebie, jest na razie tylko prolog ;)
    sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za komentarz tak na wstępie. Zawsze to jakaś motywacja do pisania :D
      Kurde, niedopatrzenie. Zaraz poprawię, bo de facto jest to niemożliwa sytuacja. Będzie ciekawie, zapewniam. Oni są taką odskocznią od tego porwania i wprowadzają radość do opowiadania.
      Właśnie to wyjaśnie w kolejnym rozdziale, lecz nie dostatecznie, bo trzeba czytelników potrzymać w napięciu. Kolejne części odnośnie uczuć Bradleya, co do porwania pojawiać będą się w każdym rozdzale o nim i tak aż do dziesiątego. Bo tenże jest ostatnim przed częścią drugą.
      Dokładnie, haha. Nie chciałam pisać typowo romantycznego listu, więc wyszło tak.
      Pozdrawiam również i zapraszam 1 września na kolejny rozdział :*

      Widzę, że także piszesz kryminał. Zaraz wezmę się za czytanie!

      Usuń

Alexandra Katharina bajkowe-szablony