Muzyka – kliknij.
Trzy miesiące po porwaniu
– Morderstwo to przyjemność. – Szept był ledwie dosłyszalny, jednak należał do Bradleya.
– Proces został zakończony. – Ciemna piwnica wypełniła się niskim głosem przysadzistego jegomościa, który pochylał się nad policjantem przywiązanym do krzesła. Był wyraźnie zadowolony, dlatego jego maska uniosła się lekko ku górze, zwiastując uśmiech. Głowa Bradleya bezczynnie opadała na dół. Zirytowało to oprawcę, toteż podniósł ją szarpnięciem w górę. Z takim samym impetem przeciął sznury obwiązane wokół kostek oraz nadgarstków mężczyzny. Pociągnął go za ramiona, by wstał. Kiedy policjant już to zrobił, jego ciało przeszył dreszcz, a myśli zaprzątała tylko jedna konkluzja - zabić.
– Spokojnie – zaczął ten drugi, zauważając zaciśnięte pięści Warda. – Najpierw wytłumaczymy sobie kilka rzeczy. Jednak zważywszy na twoje nieco zaspane odruchy, pójdę po kawę.
Kiedy wyszedł, Bradley począł rozmasowywać sobie czerwone od sznura nadgarstki. Nie śmiał zaatakować mężczyzny, bo wiedział, że tamten miał przy sobie paralizator. Wiedział, bo został nim potraktowany.
Na jego ciele pojawiło się wiele blizn. Najwięcej od cięcia nożem, od którego nierzadko tracił przytomność. Po paru tygodniach przestał się opierać i czerpał coś w rodzaju przyjemności z zadawanego mu bólu. Od kilkunastu dni porywacz zostawiał go skazanego na samego siebie. Nie ranił go więcej, chcąc, by rany się zabliźniły. Bradley czekał, aż oprawca powie: ‘’Dość’’, a kiedy już to zrobił – policjant nie do końca dowierzał w sens jego słów.
– Nie wrócisz do poprzedniego mieszkania. Musisz wrócić z powrotem do Marylandu – zaczął tamten, kiedy już wrócił do piwnicy po stromych, drewnianych schodkach. W ręku trzymał biały kubek z kawą. Podał go Bradley’owi, a ten chwycił go i odezwał się, unosząc przy tym brwi.
– Jak to? Nie jesteśmy w Baltimore?
– Jesteśmy w Charlottesville, w stanie Wirginia – mruknął tamten głosem pozbawionym wyrazu. – Na stole leżą klucze do nowego. Weźmiesz je, kiedy będziesz wychodził. W apartamencie znajdziesz wszystko co potrzebne do wykonania zlecenia, które również tam się znajduje. Nie zwlekając – powiedział, wyciągając rękę ku Bradleyowi. Ściskał w niej kolejne klucze, tym razem do samochodu. – Przed magazynem stoi wóz, którym pojedziesz pod adres Grant Street 15.
– Jak to? Nie jesteśmy w Baltimore?
– Jesteśmy w Charlottesville, w stanie Wirginia – mruknął tamten głosem pozbawionym wyrazu. – Na stole leżą klucze do nowego. Weźmiesz je, kiedy będziesz wychodził. W apartamencie znajdziesz wszystko co potrzebne do wykonania zlecenia, które również tam się znajduje. Nie zwlekając – powiedział, wyciągając rękę ku Bradleyowi. Ściskał w niej kolejne klucze, tym razem do samochodu. – Przed magazynem stoi wóz, którym pojedziesz pod adres Grant Street 15.
– Chciałem jednak coś dodać – przemówił wreszcie Ward. – Niepotrzebna ci maska. Doskonale się znamy. W końcu spędziliśmy w tej piwnicy kilkanaście tygodni.
Wyciągnął dłoń ku mężczyźnie, szarpiąc jego czarny kamuflaż. Materiał upadł na podłogę. Odsłonięte zostały rysy tak cudowne, że ciężko nie nazwać ich było boskimi. Wydatne kości policzkowe oraz ciemne oczy wydały się Bradleyowi znajome. Wkrótce wiedział skąd.
Bradley Ward w wieku dwudziestu czterech lat wstąpił do wojska. Nie zrobiłby tego, gdyby nie namowy dawnego przyjaciela Henry’ego oraz wiązanie przyszłego zawodu z armią lub stróżowaniem prawu. Zawsze był sprawny fizycznie, dużo czasu poświęcał ćwiczeniom na siłowni i chodził do sportowego college’u. Tak więc, zimowego poranka wszedł po stopniach do wysokiego autokaru, który miał zawieźć kandydatów do bazy.
Po kilku pierwszych dniach miał serdecznie dosyć. Ćwiczenia były na tyle ciężkie, by następnego dnia nie mógł podnieść ręki. A jedzenie lepsze serwowali w więzieniu. Gdyby nie zapas kilku puszek w walizce, wykończyłby się. Dzielili się nimi również w gronie kolegów z pokoju, którzy także mieli domowe zasoby prowiantu. Z każdym kolejnym wschodem słońca jego odczucia co do szkolenia zmieniały się. Miał wytrwać tutaj cały rok i jeśli się do tego nie przyzwyczai, to skończyć na stacji benzynowej lub w sklepie samoobsługowym. Leżąc w okopach żartował z przyjaciółmi, że wojsko porównać można do celibatu. Nie było tutaj żadnej kobiety, na co młodzi chłopcy reagowali pojękiwaniem.
Wieczory spędzali, jak tylko chcieli, jednak mowy nie było, aby wyjść poza teren bazy wojskowej. Zasady były żelazne jak za spartańskich czasów. Gromadzili się często w czymś w rodzaju świetlicy; strzeliste pomieszczenie oświetlone słabymi lampkami umieszczonymi w ścianie, na środku stało kilka stołów oraz stalowe, zimne krzesła z twardym oparciem. Nie narzekali na warunki, bo ich sypialnie wcale nie były pod tym względem lepsze. W walizkach, prócz jedzenia oraz potrzebnych przedmiotów czy ubrań, chowali także alkohol. Po paru łykach rozgrzewającego trunku pokój wydawał się okalany jedwabiem i mężczyźni kładli się na podłodze, wyciągając swoje ciała na całą długość. Opowiadali wtedy zbereźne rzeczy, z których naśmiewali się również następnego ranka.
Podczas ostatnich dni w bazie odbywały się obowiązkowe ćwiczenia, mające na celu określenie, jak dany kandydat poradził sobie w roli żołnierza. Między innymi strzelano z łuku, choć nikt nie wiedział po co. Dwie osoby nie zaliczyły tego zadania, ale mogły przystąpić do kolejnego oraz liczyć na lepszy wynik. Sprawdzano także jak młodzi radzili sobie z karabinami, różnymi rodzajami pistoletów i rewolwerów, czy też wiatrówkami. Wspinali się w ciemności po mokrych ścianach oraz przemierzali podziemne korytarze. Czołgali w okopach, próbując dostać się do namiotu wrogiej drużyny. Bradley zdał każdy egzamin, a generał zachęcał go, by po szkoleniu został w wojsku. On jednak nie był ku temu chętny i grzecznie odmówił, tłumacząc się, że miał zapewnioną posadę w policji w Baltimore.
Nie wszystko było taką sielanką, ponieważ podczas trwania w obozie zdarzyło się coś, co zdarzyć się nie powinno. Jeden z kandydatów po pijanemu wpakował się do wojskowej ciężarówki wraz z kilkoma kolegami. Mieli na tyle pecha, że wjechali w stalowy płot, zagradzający drogę na pole minowe. Przekroczyli go, lecz nie w takim składzie, jak na początku. Czarnowłosy chłopak wyskoczył z wozu, pozostawiając resztę towarzyszy na otwartej drodze do piekielnych czeluści. Poruszyli dwie miny – obie wybuchły. Został tylko James oraz jego zaburzenia emocjonalne.
– James Cromwell. Wiedziałem, że pisane nam jest spotkać się ponownie. – Po wypowiedzeniu tych słów zabrał drugi pęk kluczy i odszedł w stronę metalowych drzwi. Nie czas było roztrząsać dawne wspomnienia.
Kiedy stał już na progu, znów się odezwał:
– Przyznam, że czekałem, aż mnie tutaj sprowadzisz. Brakowało mi naszych spotkań, lecz to nie miało w sobie uroku. Zapomniałeś o piwie. – Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z szerokim uśmiechem na ustach. Obracał w ręku klucze do samochodu i nie mógł doczekać się pierwszego zabójstwa po przemianie.
▬▬ ♣ ▬▬
Od autorki: Tekt zbetowany przec cudną Aranel, której bardzo dziękuję. Komentarz o okopach rozłożył mnie na łopatki, haha.
Ten rozdział jest stosunkowo krótki, lecz sporo się w nim wyjaśniło. I poznaliście tożsamość porywacza! Spodziewaliście się czegoś takiego? Zastanawiam się czy w drugiej części opowiadania powinnam zacząć pisać rozdziały z Jamesem w roli głównej. Jak myślicie? Pierwsza część będzie miała dziesięć rozdziałów, które będą pojawiać się raz w miesiącu. Mam je wszystkie zaplanowane, więc nie zniknę w najmniej oczekiwanym momencie. Każdą historię należy doprowadzić do końca. Jednakże założyłam drugiego bloga - Groty duszy. On także zabiera mi sporo czasu, ale jakoś to wszystko godzę. Do tego dojdzie teraz nauka, pisanie listów, malowanie... Oj, zawsze muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Cięgle też zmieniam nagłówki, jednak ten zostanie tutaj na dłużej. Spodobał mi się najbardziej ze wszystkich, a Wam? Nie zanudzam już więcej i zachęcam do komentowania!
Kochana, ja dzisiaj krótko. W zasadzie przyszłam tylko powiadomić, że przeczytałam rozdział. Mam masę nauki, egzamin się zbliża i nie bardzo mam teraz czas na sensowny komentarz. A z drugiej strony nie chcę robić sobie zbyt dużych zaległości... Tak, więc wiedz, że jestem, a przy następnym rozdziale postaram się bardziej! ;*
OdpowiedzUsuńAle, żeby nie zostawiać Cię kompletnie bez mojej opinii, powiem, że zaskoczyło mnie to,że Brad i porywacz się znają. I to jeszcze tak blisko. Myślałam, że to porwanie jest inaczej umotywowane :D Ale ciekawa jestem, o jakie zadanie chodzi i co jest nie tak z tym całym Jamesem. Zachowue się troche jak psychol:D Przynajmniej w mojej ocenie. Do następnego! ;*
Pozdrawiam! ;*
Nic się nie dzieje :) Dobrze, że chociaż dałaś znać o swojej obecności. Powodzenia na egzaminie! :*
UsuńOj, będzie bardzo psycho, jeśli wyjdzie tak jak myślę, haha.
Pozdrawiam również ♥
Na Katalogowo pojawiła się recenzja Twojego bloga. Zapraszam.
OdpowiedzUsuńIdealny *-*
OdpowiedzUsuńCzekam na następny
Victoria